O tym, że Brodnica ma wielowiekowe tradycje w pędzeniu gorzałki i produkcji piwa, nie trzeba chyba przypominać. Sprawy w tej tematyce są historycznie udokumentowane. Inaczej bywało ze społecznymi skutkami nadużywania alkoholu. Dziś na temat pewnej awantury z XIX wieku.
Po potopie szwedzkim (1655-1660) starostowie brodniccy dźwigali starostwo ze zniszczeń głównie z pieniędzy pochodzących z produkcji i wyszynku napojów alkoholowych. Również okoliczna szlachta bogaciła się ze wspomnianego prawa propinacji.
Po drugiej stronie stała rzesza tutejszych chłopów, którzy siłą rzeczy musieli to nawarzone piwo i wyprodukowaną okowitę (łac. aqua vitae – woda życia) wypić. Pochodną były uzależnienia, wypadki spowodowane nadużywaniem trunków, a także przypadki przedwczesnych zgonów.
Jak w średniowieczu modne były na śniadania piwne polewki z pokruszonym weń chlebem, tak w czasach nowożytnych ziemianie kazali częstować gorzałką przed żniwami nie tylko kosiarzy, ale również ich żony, a nawet dzieci, by robota szła raźniej.
Pod koniec XVIII wieku bywało, że chłop na wsi pod Brodnicą dziennie opróżniał jedną butelkę wódki. Okres zaborów przyniósł kolejną falę rozpijania włościan zwłaszcza przez administrację rosyjską. Czy lepiej pod tym względem było w zaborze pruskim? Oceńmy to sami po przeczytaniu – nie anegdoty, lecz prawdziwej historii spod Brodnicy, którą opisała Gazeta Toruńska.
Była niedziela 29 czerwca 1883 roku, gdy pewien włościan o nazwisku „L.” siedział sobie na wozie, który ciągnęła jego szkapina. Wracał on z Brodnicy przez Wrocki do rodzinnej wsi o ówczesnej nazwie Motyka. Siedząc sobie na ławeczce wozu i od czasu do czasu cmokając na konia wspominał interes, który dobił u pewnego mieszczanina w Brodnicy. W zamian za „żywiznę” z uboju, dostarczoną do tego odbiorcy, wziął z sobą w zamian częściowo gotówkę, a częściowo zapłatę w alkoholu – kilka butelek z brodnicką gorzałką pobrzękiwało w skrzyni wozu, zarzuconych słomą pod ławką, na której siedział. Czas wlókł się mozolnie, bo droga była daleka i nic nie zapowiadało mających wkrótce nastąpić gwałtownych wydarzeń. Słońce wskazywało, że południe już dawno minęło, gdy jego szkapina dociągała wóz do Wrock. Tu, na swoje i jej nieszczęście, woźnica dał jej chwilę czasu na wytchnienie i popas. Gdy kobyła zaczęła chciwie skubać trawę, instynktownie czując, że musi nabrać sił przed dalszą drogą, do wozu podeszło jakichś siedmiu drabów – i nuż zaczęło poszturchiwać woźnicę i coś nerwowo targać deski od skrzyni wozu. Obstąpiwszy wreszcie hardo gospodarza, zażądali od niego wódki. Gdy odmówił zagrozili, że od każdego dostanie po 10 kijów, jeśli nie znajdzie dla nich gorzałki. Gospodarzowi z Motyki ścierpła skóra na myśl otrzymania 70 kijów, wygrzebał więc z podwózki flaszkę i wręczył nie bez ociągania bezczelnym awanturnikom i oprychom, od których już mocno zionęło nieprzetrawionym alkoholem.
Przypomniał sobie wtedy słowa mądrego sąsiada, który mu kiedyś prawił: „Ta okropna okowita najpierw powoduje stan pobudzenia, niezauważenie przechodząc do zaniku zdolności koncentracji i logicznej oceny sytuacji oraz utraty kontroli nad własnymi emocjami”. Sam zdołał wnet zauważyć, że owych siedmiu uliczników miało już obniżoną sprawność ruchową, ale za to byli odprężeni, mocno pewni siebie i agresywni, bo oprócz flaszki zażądali, by ich podwieźć z tym wymuszonym prezentem na pobliski plac, gdzie pod chmurką trwała właśnie zabawa taneczna.
Chłop więc rad nie rad, nie mogąc się opędzić od grandziarzy, którzy nie pytając wgramolili się na wóz – podwiózł tę hałastrę pod plac z tancerzami i orkiestrą. W czasie jazdy rzecz jasna od razu uraczyli się brodnicką wódką, a zanim wysiedli, siłą wyrwali woźnicy jeszcze jedną flaszkę z gorzałką. Za to, że ją przed nimi ukrył, zaczęli go mocno szarpać za brodę, że powyrywali kłaki tak, że aż krew pociekła.
Wściekły z niemocy i rozżalony gospodarz nie był wstanie się obronić przed siedmioma oprychami, którzy rozochoceni własną siłą wygramolili się w końcu z jego wozu i poszli w kierunku placu i tancerzy. Wtedy gospodarz z Motyki bijąc z bata kobyłę szybko starał się odjechać z uprzykrzonego miejsca, przy okazji klnąc głośno na czym świat stoi na zawalidrogów, których właśnie pożegnał. Klął chyba zbyt głośno, bo siedmiu drabów usłyszało jego wyzwiska pod swoim adresem.
Banda w trymiga zrezygnowała z przyłączenia się do zabawy i nuż gonić złorzeczącego woźnicę. Rozbestwiona zgraja puściła się za nim biegiem i goniła gospodarza aż do Motyki, a ten pędził podskakującym na wybojach wozem niemiłosiernie mocno okładając batem biedną szkapinę. Wreszcie udało mu się oddalić od prześladowców na tyle, że zgubili się wzajemnie z zasięgu wzroku.
Zakapiory jednak nie dały za wygraną. Po wypitej podczas pościgu drugiej flaszce wódki, chmarą wpadli do jego gospodarstwa i nie zastawszy pokrwawionego woźnicy zdemolowali drzwi i okna w jego chałupie. Pobili też dwóch przypadkowych ludzi, którzy próbowali odgonić ich od drewnianego domostwa, gdy franci zażądali od nich zapałek w celu podpalenia całego gospodarstwa. Gdy zaczęli łazić po innych domach w poszukiwaniu zapałek, okoliczni chłopi, nie w ciemię bici, zbili się w gromadę i pochwycili pijaków, pod przymusem wydobywając ich nazwiska. Wezwano też żandarma. Podczas oficjalnego przesłuchania, dranie chełpili się jeszcze mu swoimi „bohaterskimi czynami”. Na koniec okazało się jeszcze, że łotrzykowie zanim zaczęli gonić woźnicę, z miejsca zabawy zabrali lampiony, którymi mieli przyświecać sobie drogę powrotną do domu.
To jedna z wielu historii, jaka miała miejsce 140 lat temu, m.in. z udziałem dwóch brodnickich butelek wódki, nie licząc tych szemranej produkcji powiatowej.
Radosław Stawski/Czas Brodnicy z 08.09.2023 na podstawie Gazeta Toruńska, 1883, R.17, nr 146.
Fatal error: Allowed memory size of 268435456 bytes exhausted (tried to allocate 31458280 bytes) in /home/users/muzeum01/public_html/domains/portal.muzeum.brodnica.pl/public_html/wp-includes/class-walker-comment.php on line 184